czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział 8

Ok. Rozpisałam się okropnie. I i tak wyszło z tego jedno wielkie g**no. Ale jest to dopiero pierwsza część, więc jest jeszcze nadzieja.Może zauważyliście, że pojawiła się nowa strona, tam o? Tam są zdjęcia poszczególnych postaci, paringów itp. Dziś nie było w szkole wody i lekcje były odwołane! Yeah!!! Oby jutro też. I jeszcze żyję! Muachachacha!
Ps. Dzięki Jesamine J. Miałam przez ciebie małego zaciesza :3. Twoje zamówienie już się robi, ale musisz być cierpliwa.
____________________________________________________________________________________


Tajemnicze pudełko cz.1

Siedziała w pociągu i wyglądała znudzona przez okno. Na siedzeniu przed nią leżał ledwo żywy, zielony Smoczy Zabójca. Choroba lokomocyjna.
Biedny Gajeel, pomyślała.
Lily spał oparty o nią. Po tym jak wspólnie opieprzyli Gajeela za spóźnialstwo, zasnął. Levy delikatnie głaskała jego głowę i rozmyślała. Pozwoliła myślom swobodnie błądzić. Przyłapała się na tym, że patrzy na Smoczego Zabójcę. Zaraz odwróciła wzrok z rumieńcem zdobiącym policzki. Cieszyła się, że on tego nie widział. Nie mógł… a może…? Nie! Nie mogła o tym myśleć! Ugh! Starała się teraz skupić na krajobrazach za oknem. Zielone pola, wiejskie drogi, kolorowe kwiaty, pojedyncze wiejskie domy. Zaczęła się zastanawiać, kiedy dotrą na miejsce i wtedy pojawiły się pierwsze miejskie zabudowania.
Szturchnęła Gajeela, a on jęknął żałośnie i wybełkotał coś niezrozumiałego. Zamiast niego obudziła Lily’ego, który zajął się Smoczym Zabójcą. Zmienił się w swoją… większą wersję i wyciągnął go z pociągu. Postawił, niezbyt delikatnie z resztą, na peronie i pozwolił dojść do siebie.
- Już? – zapytała Levy, kiedy jego twarz przybrała w miarę normalny kolor.
- Już.
Wyprostowała się i ruszyła w stronę wyjścia dworca, Gajeel za nią.
Trzeba było przyznać, że miasto w którym się znaleźli było niezwykle urokliwe. Kolorowe kamieniczki mieściły w sobie różne kawiarenki, małe galerie i sklepy z najróżniejszymi przedmiotami, teraz oświetlone wewnątrz. Brukowany chodnik okupywało multum wózków z przekąskami, stoisk z kwiatami, ulicznych artystów, turystów. Wszystko tętniło życiem. Wszędzie było pełno ludzi. W pewnym momencie Levy poczuła czyjąś dłoń na karku. Odwróciła się i ujrzała nieco zirytowanego Gajeela.
- Nie znikaj mi tak, mała. – powiedział, a ona przewróciła oczami. Kontynuowali swój spacer, on – mając ją blisko – i ona – będąc blisko niego. Niektórzy odwracali się za nimi, ale zaraz odwracali wzrok. No tak. Gajeel wyglądał dość… strasznie.
Niebieskowłosa rozglądała się w poszukiwaniu adresu zleceniodawcy. Zeszli w jedną, spokojniejszą uliczkę. Gajeel puścił ją, gdy tylko wyszli z tłumu. A ona tego nie chciała. Chciała, żeby ją dotykał (bez skojarzeń, zboczeńcy >,<), chciała znów poczuć jego ciepło. Ale nie miała odwagi chwycić jego dłoni. Poza tym, dotarli już do odpowiedniego domu. Stosunkowo duża kamienica, jasnoniebieska, z ozdobnymi gzymsami i fryzami na narożnikach. Levy zastukała złotą kołatką w kształcie żaby. Tak. Żaby. Ktoś tu ma poczucie humoru.
Chwilę czekali, ale w końcu otworzył im wysoki, starszy pan. Miał białe włosy zaczesanie do tyłu, twarz poznaczoną zmarszczkami i srogi wyraz twarzy. Ubrany w czarny frak oraz białe rękawiczki, pewnie był lokajem.
- Tak?
- Jesteśmy magami z Fairy Tail. – powiedziała spokojnie Levy.
- Czy można prosić o pokazanie znaków? – spytał starzec, ale prośba raczej zakrawała na polecenie. Gajeel pokazał ramię z czarnym emblematem gildyjnym. Mężczyzna spojrzał na Levy nieprzychylnym wzrokiem. – A panienka.
- Za pozwoleniem, nie będę się przy panu rozbierać. – powiedziała z uśmiechem. Jak zawsze była grzeczna, ale zachowała swój charakterek. Taka się właśnie Gajeelowi podobała.
Nie myśl o tym, idioto!
Ale ona była taka… taka… no taka!
- No, dobrze. – powiedział niechętnie mężczyzna. – Zapraszam, pan Cecil oczekuje.
Usunął się z drogi i wpuścił magów do domu. Znaleźli się w przyjemnym przedsionku. Ściany miały kolor przyjemnej, kanarkowej żółci, a kolorowe, okrągłe dywaniki miały najróżniejsze kolory. Na ścianach wisiały zdjęcia z podróży, wizerunki uśmiechniętej dziewczynki o jasnych włosach, rysunki oprawione w ramki.
Lokaj, kompletnie niepasujący do wystroju, poprowadził ich przez korytarz i schody. Kiedy weszli na pierwsze piętro z któregoś z licznych pokoi wybiegła, na oko, dwunastoletnia dziewczynka. Miała śliczne, miodowe włosy i roześmiane oczy. Błękitne jak czyste, letnie niebo. Miała na sobie czerwoną sukienkę przed kolana, w której wyglądała bardzo ładnie. Była drobna, ale widać u niej pierwsze oznaki dorastania.
- Ananiku! – powiedziała i posłała lokajowi ostre spojrzenie – Ojciec mówił, żebyś wpuścił ich bez tego twojego wypytywania.
- Wybacz mi, panienko. – powiedział sztywno Ananik.
- Nie mnie się będziesz tłumaczył. – zapowiedziała z błyskiem w oku. – A teraz pozwól, że ja zaprowadzę naszych gości do taty.
- Ależ panienko…
- Nie nazywaj mnie tak! I możesz już iść. – powiedziała patrząc w oczy mężczyźnie. Wyglądała bardzo dorośle. Lokaj skłonił się, wyraźnie niezadowolony, i odszedł. Dziewczynka spojrzała na magów. Oni przyglądali się wszystkiemu z dziwnymi nieco minami. Jej spojrzenie złagodniało. – Przepraszam. Ananik jest… człowiekiem starej daty. – wyjaśniła i włożyła kosmyk złotych włosów za ucho. Przypominała nieco Lucy. Z lekkim uśmiechem i podobnymi gestami. – Zanim zaprowadzę was do mojego taty, chciałabym wam powiedzieć, że on jest bardzo chory. A ta szkatułka, której zlecił wam odnalezienie, ma wartość bardziej sentymentalną. Dawno temu ukryła ją moja mama, żeby tata mógł szukać jej jak skarbu. Ale ona zmarła, a on zachorował… - dziewczynka wzruszyła ramionami. W jej oczach nie było widać specjalnego bólu. Pogodziła się ze swym losem. I to było właśnie straszne.
- Przykro nam. – powiedziała nieco zmieszana Levy. Blondynka znowu wzruszyła ramionami.
- Taki los, co zrobisz? – mówiła dość wesoło, jak na osobę której rodzice są właściwie martwi. – Chodźcie za mną.
Obróciła się na pięcie i poszła w stronę jednego z wielu pomieszczeń. Zapukała cicho, rytmicznie. I nacisnęła klamkę. Drzwi się uchyliły, pokazując nowe, bardzo ciekawe pomieszczenie. Było dość duże, a wszędzie były regały z książkami. Z sufitu zwieszał się duży, kryształowy żyrandol, a kryształy w nim miały wszystkie kolory tęczy. Jeden z kątów pokoju zajmował duży kominek. Na środku pomieszczenia stało ciężkie biurko, a przed nim stała kilkuosobowa, czerwona sofa z fioletowymi i zielonymi poduszkami. Mężczyzna za biurkiem miał zapadnięte policzki, cienie pod oczami. W jasnych włosach pojawiały się przedwczesne pasma siwizny. Ubrany był w, zbyt duży już, szary garnitur.
- Magowie z Fairy Tail, jak mniemam. – powiedział wesoło, choć chyba nie miał powodu do uśmiechu. – Znając moją Shiori, już wam wszystko wyśpiewała.
- Tak. – przyznała Levy. – Nie wiemy jednak, gdzie szukać tego pudełka.
- Podejdźcie, proszę. – powiedział i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął z niej złożony kilkakrotnie, pożółkły papier. – To jest mapa, którą moja żona sporządziła. Lubiła zagadki. – uśmiechnął się do magów. – Zacznijcie poszukiwania jutro. Dziś jest już zbyt późno.
Levy skinęła głową i odwzajemniła uśmiech. Mężczyzna był bardzo sympatyczny. Mimo swej sytuacji potrafił się uśmiechać, co wcale nie było proste. Wzięła od niego mapę.
- Shiori, mogłabyś zaprowadzić naszych gości do pokoi?
Dziewczynka skinęła głową i z uśmiechem wyszła na korytarz wraz z magami. Raźnym krokiem ruszyła korytarzem. Po jej ustach błąkał się śmieszny uśmiech. Wskazała dwa pokoje sąsiadujące ze sobą, oddalone od gabinetu.
- Oto wasze pokoje. Śniadanie jest o ósmej. Dobranoc. 
_________________________________________________________________
Nie napisałam o nalu, ani o randce Juvii. Ale czytalibyście to rok, więc... trudno. A nasi kochani nie narozrabiali jak wcześniej, już wam to mówię. Mam mały dylemat. nie wiem co napisać najpierw, ale nie martwcie się! Już niedługo wejdzie nowy paring! Podejrzewacie jaki? Piszcie, jeśli tak, a jeśli nie to też piszcie! 
Mam za długi język nawet na klawiaturze...
Buziaki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz