Ps. Dzięki Jesamine J. Miałam przez ciebie małego zaciesza :3. Twoje zamówienie już się robi, ale musisz być cierpliwa.
____________________________________________________________________________________
Tajemnicze pudełko cz.1
Siedziała
w pociągu i wyglądała znudzona przez okno. Na siedzeniu przed nią leżał ledwo
żywy, zielony Smoczy Zabójca. Choroba lokomocyjna.
Biedny Gajeel,
pomyślała.
Lily
spał oparty o nią. Po tym jak wspólnie opieprzyli Gajeela za spóźnialstwo,
zasnął. Levy delikatnie głaskała jego głowę i rozmyślała. Pozwoliła myślom
swobodnie błądzić. Przyłapała się na tym, że patrzy na Smoczego Zabójcę. Zaraz
odwróciła wzrok z rumieńcem zdobiącym policzki. Cieszyła się, że on tego nie
widział. Nie mógł… a może…? Nie! Nie mogła o tym myśleć! Ugh! Starała się teraz
skupić na krajobrazach za oknem. Zielone pola, wiejskie drogi, kolorowe kwiaty,
pojedyncze wiejskie domy. Zaczęła się zastanawiać, kiedy dotrą na miejsce i
wtedy pojawiły się pierwsze miejskie zabudowania.
Szturchnęła
Gajeela, a on jęknął żałośnie i wybełkotał coś niezrozumiałego. Zamiast niego
obudziła Lily’ego, który zajął się Smoczym Zabójcą. Zmienił się w swoją…
większą wersję i wyciągnął go z pociągu. Postawił, niezbyt delikatnie z resztą,
na peronie i pozwolił dojść do siebie.
- Już?
– zapytała Levy, kiedy jego twarz przybrała w miarę normalny kolor.
- Już.
Wyprostowała
się i ruszyła w stronę wyjścia dworca, Gajeel za nią.
Trzeba
było przyznać, że miasto w którym się znaleźli było niezwykle urokliwe.
Kolorowe kamieniczki mieściły w sobie różne kawiarenki, małe galerie i sklepy z
najróżniejszymi przedmiotami, teraz oświetlone wewnątrz. Brukowany chodnik
okupywało multum wózków z przekąskami, stoisk z kwiatami, ulicznych artystów,
turystów. Wszystko tętniło życiem. Wszędzie było pełno ludzi. W pewnym momencie
Levy poczuła czyjąś dłoń na karku. Odwróciła się i ujrzała nieco zirytowanego
Gajeela.
- Nie
znikaj mi tak, mała. – powiedział, a ona przewróciła oczami. Kontynuowali swój
spacer, on – mając ją blisko – i ona – będąc blisko niego. Niektórzy odwracali
się za nimi, ale zaraz odwracali wzrok. No tak. Gajeel wyglądał dość…
strasznie.
Niebieskowłosa
rozglądała się w poszukiwaniu adresu zleceniodawcy. Zeszli w jedną,
spokojniejszą uliczkę. Gajeel puścił ją, gdy tylko wyszli z tłumu. A ona tego
nie chciała. Chciała, żeby ją dotykał (bez skojarzeń, zboczeńcy >,<),
chciała znów poczuć jego ciepło. Ale nie miała odwagi chwycić jego dłoni. Poza
tym, dotarli już do odpowiedniego domu. Stosunkowo duża kamienica,
jasnoniebieska, z ozdobnymi gzymsami i fryzami na narożnikach. Levy zastukała
złotą kołatką w kształcie żaby. Tak. Żaby. Ktoś tu ma poczucie humoru.
Chwilę
czekali, ale w końcu otworzył im wysoki, starszy pan. Miał białe włosy
zaczesanie do tyłu, twarz poznaczoną zmarszczkami i srogi wyraz twarzy. Ubrany
w czarny frak oraz białe rękawiczki, pewnie był lokajem.
- Tak?
-
Jesteśmy magami z Fairy Tail. – powiedziała spokojnie Levy.
- Czy
można prosić o pokazanie znaków? – spytał starzec, ale prośba raczej zakrawała
na polecenie. Gajeel pokazał ramię z czarnym emblematem gildyjnym. Mężczyzna
spojrzał na Levy nieprzychylnym wzrokiem. – A panienka.
- Za
pozwoleniem, nie będę się przy panu rozbierać. – powiedziała z uśmiechem. Jak
zawsze była grzeczna, ale zachowała swój charakterek. Taka się właśnie Gajeelowi
podobała.
Nie myśl o tym, idioto!
Ale ona
była taka… taka… no taka!
- No,
dobrze. – powiedział niechętnie mężczyzna. – Zapraszam, pan Cecil oczekuje.
Usunął
się z drogi i wpuścił magów do domu. Znaleźli się w przyjemnym przedsionku.
Ściany miały kolor przyjemnej, kanarkowej żółci, a kolorowe, okrągłe dywaniki
miały najróżniejsze kolory. Na ścianach wisiały zdjęcia z podróży, wizerunki
uśmiechniętej dziewczynki o jasnych włosach, rysunki oprawione w ramki.
Lokaj,
kompletnie niepasujący do wystroju, poprowadził ich przez korytarz i schody.
Kiedy weszli na pierwsze piętro z któregoś z licznych pokoi wybiegła, na oko,
dwunastoletnia dziewczynka. Miała śliczne, miodowe włosy i roześmiane oczy.
Błękitne jak czyste, letnie niebo. Miała na sobie czerwoną sukienkę przed
kolana, w której wyglądała bardzo ładnie. Była drobna, ale widać u niej
pierwsze oznaki dorastania.
-
Ananiku! – powiedziała i posłała lokajowi ostre spojrzenie – Ojciec mówił,
żebyś wpuścił ich bez tego twojego wypytywania.
-
Wybacz mi, panienko. – powiedział sztywno Ananik.
- Nie
mnie się będziesz tłumaczył. – zapowiedziała z błyskiem w oku. – A teraz
pozwól, że ja zaprowadzę naszych gości do taty.
- Ależ
panienko…
- Nie
nazywaj mnie tak! I możesz już iść. – powiedziała patrząc w oczy mężczyźnie.
Wyglądała bardzo dorośle. Lokaj skłonił się, wyraźnie niezadowolony, i odszedł.
Dziewczynka spojrzała na magów. Oni przyglądali się wszystkiemu z dziwnymi
nieco minami. Jej spojrzenie złagodniało. – Przepraszam. Ananik jest…
człowiekiem starej daty. – wyjaśniła i włożyła kosmyk złotych włosów za ucho.
Przypominała nieco Lucy. Z lekkim uśmiechem i podobnymi gestami. – Zanim
zaprowadzę was do mojego taty, chciałabym wam powiedzieć, że on jest bardzo
chory. A ta szkatułka, której zlecił wam odnalezienie, ma wartość bardziej
sentymentalną. Dawno temu ukryła ją moja mama, żeby tata mógł szukać jej jak
skarbu. Ale ona zmarła, a on zachorował… - dziewczynka wzruszyła ramionami. W
jej oczach nie było widać specjalnego bólu. Pogodziła się ze swym losem. I to
było właśnie straszne.
-
Przykro nam. – powiedziała nieco zmieszana Levy. Blondynka znowu wzruszyła
ramionami.
- Taki
los, co zrobisz? – mówiła dość wesoło, jak na osobę której rodzice są właściwie
martwi. – Chodźcie za mną.
Obróciła
się na pięcie i poszła w stronę jednego z wielu pomieszczeń. Zapukała cicho,
rytmicznie. I nacisnęła klamkę. Drzwi się uchyliły, pokazując nowe, bardzo
ciekawe pomieszczenie. Było dość duże, a wszędzie były regały z książkami. Z
sufitu zwieszał się duży, kryształowy żyrandol, a kryształy w nim miały
wszystkie kolory tęczy. Jeden z kątów pokoju zajmował duży kominek. Na środku
pomieszczenia stało ciężkie biurko, a przed nim stała kilkuosobowa, czerwona
sofa z fioletowymi i zielonymi poduszkami. Mężczyzna za biurkiem miał zapadnięte
policzki, cienie pod oczami. W jasnych włosach pojawiały się przedwczesne pasma
siwizny. Ubrany był w, zbyt duży już, szary garnitur.
-
Magowie z Fairy Tail, jak mniemam. – powiedział wesoło, choć chyba nie miał powodu
do uśmiechu. – Znając moją Shiori, już wam wszystko wyśpiewała.
- Tak.
– przyznała Levy. – Nie wiemy jednak, gdzie szukać tego pudełka.
-
Podejdźcie, proszę. – powiedział i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Wyciągnął z niej złożony kilkakrotnie, pożółkły papier. – To jest mapa, którą
moja żona sporządziła. Lubiła zagadki. – uśmiechnął się do magów. – Zacznijcie
poszukiwania jutro. Dziś jest już zbyt późno.
Levy
skinęła głową i odwzajemniła uśmiech. Mężczyzna był bardzo sympatyczny. Mimo
swej sytuacji potrafił się uśmiechać, co wcale nie było proste. Wzięła od niego
mapę.
-
Shiori, mogłabyś zaprowadzić naszych gości do pokoi?
Dziewczynka
skinęła głową i z uśmiechem wyszła na korytarz wraz z magami. Raźnym krokiem
ruszyła korytarzem. Po jej ustach błąkał się śmieszny uśmiech. Wskazała dwa
pokoje sąsiadujące ze sobą, oddalone od gabinetu.
- Oto
wasze pokoje. Śniadanie jest o ósmej. Dobranoc.
_________________________________________________________________
Nie napisałam o nalu, ani o randce Juvii. Ale czytalibyście to rok, więc... trudno. A nasi kochani nie narozrabiali jak wcześniej, już wam to mówię. Mam mały dylemat. nie wiem co napisać najpierw, ale nie martwcie się! Już niedługo wejdzie nowy paring! Podejrzewacie jaki? Piszcie, jeśli tak, a jeśli nie to też piszcie!
Mam za długi język nawet na klawiaturze...
Buziaki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz